diarsowe dni, diarspasje, diars

wtorek, 2 marca 2021

Wielkanocne Kartki z Rączek - TUTORIAL

 Słowo TUTORIAL to nic innego jak metoda przekazywania wiedzy "krok po kroku". Od czasu do czasu także na moim blogu będą gościć tutoriale (tutki) moje lub Lidzi. Dziś zapraszam na pierwszy z nich, w którym pokażę Wam, jak powstawały Wielkanocne Kartki z Rączek, wykonane przez Lidię. Zachęćcie swoje pociechy do tworzenia! Pozwólcie im wybrać kolory i dodatki, nawet jeśli niewiele będą miały wspólnego z barwami wiosny 😂Niech tworzą!!!

ZAJĄC

Materiały: kolorowy blok, farby plakatowe, ruchome oczka, kolorowe pomponiki, klej magic, nożyczki, patyczki do uszu

1. Na złożonej na pół kartce odrysujcie duże jajo.

 

2. Jajo trzeba wyciąć tak, aby się otwierało (młodszym dzieciom mogą pomóc rodzice)




 3. Rękę malujemy na szaro i biało tak jak na zdjęciu:

 

4. I odbijamy na jajku stulając do siebie po dwa palce (pomiędzy palcem środkowym a serdecznym musi być przerwa)


 

 

5. Doklejcie oczka i dorysujcie pyszczek oraz wąsy, a na nosku i ogonku (kciuku) naklejcie pomponik.


 6. Na dole odbijcie paluszki moczone w kolorowych farbach tak, aby powstały kolorowe pisanki.

 

 

7. Kontur jajka obrysujcie dowolną farbą przy pomocy patyczka do uszu, a następnie dodajcie napis (drukowany lub pisany własnoręcznie).


 

 

Tak się prezentuje gotowa kartka z zajączkiem:


 KURCZAK

Materiały: kolorowy blok, klej magic, ruchome oczka, farby plakatowe, nożyczki

1. Na żółtej kartce odrysujcie jajo

 

2. Następnie je wytnijcie 


 



3. Wytnijcie też i naklejcie dzióbek, grzebień oraz ruchome oczka


4. Dłonie pomalujcie na pomarańczowo i odbijcie na kartce


 5. Po wysuszeniu wytnijcie dwie rączki 


 6. I naklejcie po obu stronach jajka tak, aby powstały skrzydełka.

Tak się prezentuje gotowa karteczka!


 BUKIET ŻONKILI

Materiały: blok kolorowy, farby plakatowe, nożyczki, klej, druciki kreatywne, patyczki do uszu.

1. Na kolorowej kartce odrysujcie jajko, wytnijcie je i naklejcie na złożoną kartkę bloku


 2. Rękę pomalujcie na zielono 

 


 3. A po odbiciu na jajku, dorysujcie na dole łodyżki

 


 4. Paluszkami zanurzanymi w żółtej farbie odbijajcie płatki żonkili (po 5 na każdym palcu)



 5. W środku każdego żonkila zróbcie patyczkiem do uszu pomarańczową plamkę 

 


 6. Dookoła jajka możecie zrobić obwódkę przy pomocy tapowania gąbką umoczoną w farbie. Na koniec przyklejcie kokardkę z wygiętego drucika kreatywnego.



  Gotowa kartka wygląda tak:

 


 

Mam nadzieję, że tutorial był pomocny, a kartki świąteczne Lidzi podobały się Wam i spróbujecie zrobić podobne? Koniecznie pochwalcie się efektem swoich prac w komentarzu. Pozdrawiamy! Diana z Lidką

poniedziałek, 1 marca 2021

Chwile zamknięte w dłoniach...

 Nie ma nic piękniejszego i bardziej wzruszającego niż widok maleńkich rączek i stópek, które dorosły może zmieścić w swojej dłoni. Dzieci tak szybko rosną, a wspomnienia o tych niezwykłych momentach stają się coraz bledsze i tylko zdjęcia pokazują te cudowne momenty i nieubłagany upływ czasu.

 

Dziś chcę Wam pokazać jak w sposób kreatywny można te chwile zatrzymać. Kilka lat temu zauważyłam, że Lidka uwielbia wszelką aktywność twórczą, ale do jej ulubionych technik należy malowanie upaćkanymi w farbie dłońmi i palcami. Postanowiłam to od razu wykorzystać nie tylko do tworzenia, ale do gromadzenia wspomnień z cyklu "Rączki, ręce, dłonie", które znajdują się w naszych teczkach, albumach i na ścianach.

Wszystko zaczyna się od twórczości naszej pociechy, która sprawia jej niezwykłą frajdę (bo przecież niecodziennie mama pozwala mazać farbą dłonie), a kończy na tym, że mamy piękne dzieła (można nawet śmiało powiedzieć, że sztuki), na których już na zawsze pozostaną odbite ręce naszych kilkulatków. Ja dziś patrzę na niektóre odbitki już z sentymentem, a to dopiero początek. 

Moje/nasze propozycje na zamknięcie chwili w dłoni są następujące:

1. Mikołajki, jako ozdoby choinkowe (2 latka):

Mama maluje malutką dłoń na czerwono przy zgięciu, a palce na biało. Potem pomaga odbić rączkę i delikatnie domalowuje pozostałe elementy. Po wyschnięciu trzeba wyciąć, zrobić dziurkę i powiesić na choince lub podarować najbliższym. Taki upominek na pewno ucieszy babcię czy dziadzia.


 


2. Choinki - kartki bożonarodzeniowe (3 latka):

Dłoń dziecka trzeba odrysować na zielonym, zgiętym na pół  kartonie i wyciąć tak, aby powstała otwierająca się kartka (niektóre 3 latki już świetnie sobie radzą z wycięciem, a niektórym trzeba pomóc). Do górnej części dziecko dokleja od środka brązowy pień, a następnie moczy paluszki w farbie i odbija na choince różnokolorowe bombki. W środku można wpisać życzenia lub gotowy napis Wesołych Świąt i wysłać.

 

 

3. Bukiety - laurki na Dzień Babci i Dziadka (3 latka):

Dziecko moczy rączkę w zielonej farbie i odciska. Paluszkiem  dorysowuje na dole łodygi. Potem na zielony odcisk przykleja guziki lub papierowe kwiatki i piękna laurka gotowa!


4. Jesienne liście - obraz (5 lat):

Ten obraz został wysłany na konkurs "Barwy jesieni". Nie zdobył żadnej nagrody, ale jego wykonanie sprawiło Lidzi mnóstwo radości. Najpierw malowała pędzlem dłonie na wybrane przez siebie odcienie. Później odciskała rączki w różnych kierunkach, imitując tańczące na wietrze liście. Następnie każdą z odciśniętych dłoni obrysowywała patyczkiem do uszu, zanurzonym w ciemnobrązowej farbie, nadając liściom kontury i kształty.

Zwieńczeniem pracy było wykonanie tła przy pomocy glinianych kredek. A efekt możecie podziwiać tu (ja jestem zachwycona):
 

 

5. Gile - obraz (6 lat):

Mój ukochany zimowy pejzaż, który oprawiony w ramkę zdobi nasz korytarz. Dłoń malujemy u góry na czerwono, u dołu na czarno, gdzieniegdzie dajemy białe refleksy i odbijamy w kilku miejscach na kartonie. Paluszkiem trzeba dorysować dzióbek i oczko (Lidzia przykleiła oczka gotowe). Gałęzie namalowała przy pomocy gąbki umoczonej w brązowej farbie, a gałązki jarzębiny oczywiście patyczkiem do uszu. Jarzębinowe kuleczki to efekt moczenia końcówki ołówka w czerwonej farbie. 😃 Ogólnie moja artystka bardzo rzadko używa pędzla!


 

 Tło zostało wykonane poprzez tzw. tapowanie, czyli delikatne przyciskanie do kartonu małej gąbki, zanurzonej w błękitnej farbie. Aby obrazowi nadać bardziej zimowego charakteru, Lidzia gdzieniegdzie przykleiła kawałki waty, imitujące śnieg. 


 
 

6. Kartki wielkanocne dla najbliższych oraz na szkolny konkurs ( sposób wykonania opiszę krok po kroku w kolejnym poście; 6 lat):

ZAJĄC:

 



BUKIET ŻONKILI:

 


 KURCZAK:

 


 

To tylko niektóre z dotychczas realizowanych przez nas pomysłów, a w głowie już kłębią się kolejne. 

A Wy jak zachowujecie wspomnienia? Jeśli mój wpis kogoś zainspirował to będzie mi bardzo miło na sercu. Pozdrawiam cieplutko! Diana

 

poniedziałek, 22 lutego 2021

Diars to Ja!

"Talent, to rzecz cudowna, ale nie posłuży temu, komu brak wytrwałości." Stephen King

Większość z Was wie, że moją wielką pasją jest scrapbooking, czyli inaczej kartkowanie. Uwielbiam zapach nowych papierów, ich niesamowite wzory i te projekty, które od samego patrzenia rodzą się w mojej głowie. Niestety nie zawsze mogę sobie bezkarnie pozwolić na tworzenie. Czasem uda mi się wymknąć po cichu do pracowni, a czasem muszę pytać rodzinę o zgodę 😃 Jest to mój sposób na to, aby złapać oddech i nie zwariować w codzienności. Diarspasje to mój nałóg! 


 

Być może niektórzy zastanawiają się, skąd nazwa Diars i co ona oznacza? Uchylam zatem rąbka tajemnicy. Otóż zwykły chochlik sprawił, że dawno, dawno temu, kiedy zakładałam skrzynkę mailową i potrzebowałam nicku, (a nazywałam się wówczas Stafińska) zamiast diast (Diana Stafińska), wpisałam diars 😃 i tak już zostało. Od stycznia jestem jedną z projektantek bloga Klubu Twórczych Mam klik i tam również tak się nazywam. Tak to się już utarło i zostało!



Na fb prowadzę stronę #diarspasje poświęconą mojemu hobby, na którą wszystkich zapraszam. Znajdziecie mnie tutaj klik 

Pokazuję tam swoje prace, ale głównie zdjęcia bez opisów.


 
Dziś postanowiłam, że i tutaj na blogu od czasu do czasu pojawią się jakieś scrapowe wpisy. Chciałabym pokazać Wam nie tylko to, co tworzę, ale też w jaki sposób powstają niektóre z moich prac. Być może ktoś zechce skorzystać z moich tutoriali i samodzielnie zrobi coś podobnego? W sumie to sama się jeszcze dużo muszę nauczyć, mam ogromne marzenia i masę pomysłów w głowie, które na razie leżą równo poukładane na jakiejś półeczce. W każdym bądź razie będę się dzielić tym, co już potrafię😉 Sama nie rozumiem ludzi, którzy nie chcą dzielić się swoimi talentami, wszelkie umiejętności skrywają przed światem, a potem zabierają ze sobą za niebieskie drzwi...Mam nadzieję, że te posty spotkają się z równie dużym zainteresowaniem, jak moje kulinarne powroty do przeszłości.
Swoje prace tworzę głównie z myślą o konkretnych wyzwaniach na blogach artystycznych, jak na przykład ta praca, która brała udział w wyzwaniu walentynkowym i zdobyła pierwsze miejsce 😃
 

Sporo rękodzieła wystawiam też na licytacje na rzecz bardzo ciężko chorych dzieci. Z takich akcji udało mi się uzbierać już naprawdę dużą sumę, którą licytujące osoby wpłacają na konta konkretnych fundacji. Lubię ten sposób pomagania. Mnie, oprócz poświęcenia własnego czasu tak naprawdę niewiele to kosztuje, a tym bezbronnym maleństwom dokłada kolejny grosz do skarbonki. 
Moje prace najczęściej licytowane są przez kompletnie obce mi osoby z całej Polski, ale zdarza się, że i znajomi włączają się do tych akcji, za co serdecznie im teraz dziękuję.
Niedawno Kamila wsparła leczenie chorego Oliwiera licytując takie oto ślubne podziękowania dla rodziców:
 
 
Ostatnio miałam okazję robić także czekoladownik, którego historia jest bardzo ciekawa, ale o tym napiszę niebawem. Czekoladownik został wylicytowany za ponad 100 złotych, co jest naprawdę pokaźną sumą.

W ubiegłym roku z okazji Dnia Matki wystawione przeze mnie kartki zostały wylicytowane za ponad 1000 złotych, a fakt ten potwierdził, że to co robię jest wartościowe!
 

Swoją pasją zarazić chcę też Lidkę i widzę, że podoba się jej ten sposób spędzania wspólnego czasu. Niedawno robiłyśmy zakładki do książek. Na pierwszy rzut oka ciężko odróżnić, która jest dziełem mojej córeczki.
 

 
"Dobrze jest znaleźć sobie hobby, które tak człowieka wciąga i sprawia, że z radością czeka na kolejny tydzień, zamiast ponuro liczyć dni"! C.Ahern
Jeśli macie ochotę śledzić moją kartkową twórczość - to zapraszam do świata Diarspasji na Diarsowe dni😉 Miłego poniedziałku! Diana

piątek, 19 lutego 2021

Fuszer, prażocha a może psiocha?

 Ciągle wracam do smaków dzieciństwa. Zamykam oczy i próbuję przypomnieć sobie największe frykasy tamtych (w sumie niełatwych) czasów. Na szczęście do niejadków nie należałam ani ja ani moja młodsza siostra Ania, więc mama czy babcia nie musiały tworzyć dla nas odrębnego menu. 

Przy okazji poszukiwań potraw bezmięsnych na piątkowe obiady przypomniałam sobie danie, które często w okresie Wielkiego Postu gościło na naszym stole kiedy byłam dzieckiem.

Chciałam Wam dziś zaproponować Placki Fuszerowe ze śmietaną, które my uwielbiałyśmy, a dziś zajadają się nimi moje dzieciaki. 



Fuszer, to potrawa już raczej zapomniana, a może niektórzy jej wcale nie znają? Przyrządzano ją bowiem głównie na terenach wschodnich, dlatego najbardziej rozpowszechniła się na Lubelszczyźnie.  Słyszałam też inne określenia tej prostej potrawy: fusier, prażocha, a nawet psiocha. 

W moim domu używaliśmy nazwy fuszer, jako określenie potrawy z gotowanych ziemniaków z dodatkiem mąki, okraszonych skwarkami ze słoniny lub boczku, podawanej ze szklanką zimnego mleka. 

Placki fuszerowe, robi się zatem z wcześniej przygotowanego fuszeru 😃(który polecam spróbować jako dawnego dania kuchni kresowej). Być może niektórzy robią coś podobnego używając nazwy kotlety ziemniaczane? Tak, czy siak, dla mnie to placki fuszerowe i już!

Przepis mojej babci na fuszer jest następujący: musicie ugotować kilogram ziemniaków, posolić je i podczas odcedzania zostawić na dnie ok. 1/4 szklanki wody. Następnie do ziemniaków dodajcie pół szklanki mąki pszennej i na chwilę przykryjcie pokrywką, aby mąkę zaparzyć.

 


 Potem dokładnie ubijcie ziemniaki tłuczkiem, aż będą od niego odchodzić. 

 


Fuszer gotowy! Teraz tylko skwarki, mleczko do szklanki i obiad jak ta lala 😂

Wcześniej wspomniane placki przygotowuję z fuszeru, gdy lekko ostygnie (jeśli masa wyda się wam za rzadka, to dosypcie trochę mąki). 

 


Formuję je i smażę na oleju na złoto tak ,aby skórka była chrupiąca. Placuszki jemy z kwaśną, posoloną śmietaną. Ot cała procedura. 


 

Mój mąż na te placki mówi "fuszerki", ale w ich przygotowanie wkładam całe serce 💓💓i o żadnej fuszerce tu nie ma mowy! Bo jak podaje Słownik Języka Polskiego lub Słownik Synonimów, fuszerka to: partactwo, niedbalstwo, miernota, dziadostwo, badziewie, czy też słabizna 😂😂😂A moje placki to majstersztyk i największy frykas! 

Mam nadzieję, że niedługo przygotujecie  to zapomniane danie? Zarówno Ci, którzy pierwszy raz o tym usłyszeli, jak i Ci, którzy kiedyś je jadali? Życzę smacznego! Diana

środa, 17 lutego 2021

Dzień Kota

 "W domu, w którym jest kot, nie potrzeba już dzieł sztuki"...W.Bates


 

Dziś 17 luty, Dzień Kota, więc jak takie kociary jak ja z Lidką mogłybyśmy pominąć to święto?

Odkąd pamiętam zawsze uwielbiałam koty, a potem nagle stałam się Pańcią małego brzydala, który miał być kocurem, a okazał się kotką. Mała, bo tak otrzymała ode mnie na imię, była moją towarzyszką przez 14 lat. Uwielbiała ssać moje ubrania 😍 i podkradać mi lody z patyka. Do najpiękniejszych nie należała, ale była wspaniałą towarzyszką codziennego życia. 

Lidka też jest po mnie kociarą i teraz wszystkie koty są jej! W swoim dotychczasowym życiu była już Pańcią dwa razy. Niestety każdy kot, który pojawiał się u nas w domu po jakimś czasie znikał w niewyjaśnionych okolicznościach. Pozostawiał łzy i żal aż do przybycia następnego futrzaka. Dlaczego piszę przybycia? Dlatego, że każdy kociak, którego mieliśmy był podrzutkiem. ..niechcianym, odepchniętym lub wyrzuconym, a u nas znajdował ciepłe schronienie i miłość bezgraniczną.

Pierwszy zamieszkał z nami Łapa...kiedy zaglądał w okno tarasu, Lidka miała 1,5 roku i od razu się w nim zakochała. To była jej pierwsza kocia miłość. 


 

Łapa był zadbany, nie bał się sprzętów domowych i kochał dzieci. Kiedy już było pewne, że nikomu nie uciekł, został z nami. Był prawdziwym towarzyszem pierwszych zabaw Lidzi. Członkiem rodziny. Niestety po niespełna dwóch latach przepadł jak kamień w wodę. Długo szukaliśmy go, ale na próżno. Nie odnalazł się, a znalezienie "takiego samego, z białą chusteczką pod szyjką i złotymi oczkami" graniczyło z cudem. 


 

Każdy kociak, którym chcieliśmy zastąpić Łapę, zawsze miał coś nie tak...po prostu nie był Łapą. Nie mieliśmy więc kota ponad rok, a może dłużej, a wspomnienia o przyjacielu nie gasły.  

Aż pewnego razu, przypadkiem natrafiłam na ogłoszenie lokalne , że na klatce schodowej pewnego bloku w Chełmie przesiaduje rudy kot i w związku ze zbliżającą się zimą szukają dla niego domu. To był impuls. Nie zastanawiałam się ani chwili i z transporterem w dłoni pojechałam. Nie przyglądając się zbytnio kotkowi, zabrałam go do naszego domku. Przez całą drogę kot jęczał żałośnie, a po przyjeździe do domu wszedł w tak ciasny zakamarek, że nie sposób było zobaczyć nawet czubka jego nosa. Lidka była wniebowzięta, że ma nowego kotka. Mnie dopadło zwątpienie, a euforia zaczęła ustępować miejsca przerażeniu. Kot w tym zakamarku przesiedział całe popołudnie, wieczór i noc. Nic nie dawało kicianie, proszenie ani pachnące smakołyki. Następnego dnia po śniadaniu Lidce udało się wywabić nowego lokatora z kryjówki. Opuściwszy swój azyl, pognał czym prędzej na klatkę schodową, usiadł na jednym ze schodków i nie ruszył się z miejsca. To przecież było jego miejsce w bloku. Schody.



 

 Lidka była nim tak zauroczona, że tego dnia za nic na świecie nie chciała iść do przedszkola i przesiedziała na schodach pół dnia. Ze względu na karmelowy kolor sierści, nazwała kotka Irys. 


 

Po niedługim czasie, zdobyliśmy zaufanie rudzielca. Kot okazał się być stary i charczący i nie były mu w głowie harce z dwójką maluchów, ale mimo to był najukochańszym "Irusiem" na świecie. Został. Niestety po kilku miesiącach też zaginął. Znów powtórzyła się historia. Płacz i tęsknota dziecka.

Postanowiłam, że kota już nie będziemy mieć! Nie chciałam kolejny raz się przyzwyczajać, patrzeć na szczęście Lidzi, a potem znowu przeżywać smutek rozstania i rozpacz dziecka. Kota miało u nas już prędko nie być...miało...ale życie się rządzi swoimi prawami i pewnego wakacyjnego dnia na naszym podwórku pojawił się On.

Młody pręgowany kocurek. Był bardzo głodny. Łasił się do dzieci i był skory do zabaw. Zapewnił im latem świetną rozrywkę i zajęcie. 


 

Wystarczyło, że przez kilka dni dostawał czułe pieszczoty i pyszne jedzonko od Lidki, aby została jego Panią. Otrzymał słodkie imię Cukierek, ale wołamy na niego Cukuś😁 Zamieszkał w naszym domu, ale nie jest typem kanapowca. Lubi chodzić swoimi ścieżkami i zwiedzać okolicę, a najbardziej uwielbia swojego najlepszego przyjaciela z sąsiedztwa 😉 Upodobali sobie obaj pudełko po zakupach i nie pozwalają go zutylizować 😁 


 Cukuś codziennie jest czule witany przez swoją właścicielkę, a po południu czeka przed drzwiami na jej powrót z przedszkola. Bawi się z dziećmi i uczy ich bardzo ważnej cechy - odpowiedzialności, bo przecież kotkiem trzeba się opiekować!
Na razie jest z nami...i jest mu u nas dobrze, a my mamy nadzieję, że ta historia zakończy się inaczej niż dwie poprzednie i będzie "żył z nami długo i szczęśliwie"....

 


A jakie są Wasze wspomnienia związane z kotkami? Świętujecie ze swoimi pupilami? Pochwalcie się fotkami w komentarzu. Pozdrawiamy! Diana i Lidka

Chcę Ci rzec coś, kochana...

Chcemy Ci rzec coś, kochana! Dzisiaj, jak co dzień rano, zerwałaś się do pracy. Wstajesz tak wcześnie, Mamo, o świcie, niby ...