diarsowe dni, diarspasje, diars

niedziela, 25 kwietnia 2021

Niedziela rosołem pachnąca

Jest niedziela. Piąta czterdzieści rano. Schodzimy z Lusią na dół. Najciszej jak to możliwe, aby jej gaworzenie nie zbudziło pozostałych. W prawej ręce niosę  odwrócone tyłem dziecko, pod pachą trzymam telefon, brodą podtrzymuję smoczek i swoje okulary. Muszę się zabrać na raz, bo nie chce mi się ponownie pokonywać w górę piętnastu schodów. W lewej ręce pod pachą niosę poduszkę do wózka. Dłoń została pusta. Służy do przytrzymywania poręczy na schodach. Tak na wszelki wypadek, gdybym jednak jeszcze nie była do końca obudzona. 

Powoli, ospale odsłaniam roletę w kuchni. Wyjście na taras. Zapowiada się ładny, kwietniowy dzień. Szkoda, że nie mam kuchni od wschodu, mogłabym napawać się co dzień barwami wstającego słońca. Przy pierwszych łykach dość słodkiej kawy obmyślam plan dnia. Dopiero szósta? Szkoda czasu na myślenie. Zdążymy ugotować rosół, zanim reszta wstanie! Jak w każdym szanującym się polskim domu. W niedzielę i u nas będzie rosół. Jak to dobrze córeczko, że taki ranny ptaszek z Ciebie! Na niedzielne śniadanko będzie pyszny, pożywny, zdrowy rosołek!

Nagle moją euforię przerywa myśl o makaronie. Tym domowym, który mama zawsze gniotła do rosołu. Wstawała wcześnie rano i gniotła. Potem wałkowała placki, kroiła w paski i wreszcie spod jej zwinnych palców wychodziły długie, cienkie kluseczki. Podsypywała je obficie mąką i podrzucała na stolnicy. Do dziś mam przed oczami ten sielski widok. Dziękuję Ci Mamusiu za niego. Za Twoje poranne pobudki i ten niedzielny rosół. Za Twoją obecność w kuchni, kiedy zaspane przychodziłyśmy na śniadanie.  Dziś już mało kto robi taki makaron, zwłaszcza w niedzielę o świcie. 

A co jeśli nie mam w zapasie kupionych klusek do rosołu? Nie spojrzałam, a rosół już zaczyna bulgotać na palniku. Może zrobię niespodziankę mojemu mężowi i zagniotę makaron? 

Ależ byłby szczęśliwy. Wstaje około dziewiątej, wchodzi do kuchni, a na stole stoi talerz ze świeżym rosołem, takim najlepszym, sprzed chwili, a w nim pływają leniwie domowe kluski! Takie, co czuć pod zębami! Taka żona to skarb! Jak dobrze, że się ze mną ożenił te 15 lat temu.  Podchodzę szybko do szafki kuchennej, przegrzebuję wszelkie dostępne suche produkty. Jest! Dwujajeczny, domowy. Trudno. Będzie musiał być taki. Drobny, cienki, uciekający spod zębów. Uff! Wzdycham pod nosem i czuję ulgę. Jeszcze aż tak nie skwoczałam, aby po ciężkim tygodniu pracy, w „wolny” dzień o szóstej zakładać fartuszek z falbanką i kroić kluski. Dzięki Ci Panie za dwa plus jeden gratis w biedrze. Nagle moje promocyjne rozważania przerywa krzyk Lusi, do tej pory słodko gaworzącej w bujaku. Przechyla głowę na bok, trze oczy, jękliwie mnie przywołuje. Ewidentnie chce spać. Szósta dwadzieścia.  Już się nabawiła, teraz pora na drzemkę. Nie można było tak od razu powiedzieć, na górze? „Mamo, ja się tylko kilka minut pobawię tą grzechotką i zaraz sobie grzecznie zasnę, a ty będziesz mogła pospać jeszcze”.

W prawej ręce na zmianę trzymam kubek z kawą i stukam w klawiaturę komputera, lewą kołyszę Luśkę. Gotujący się rosół zaczyna zaznaczać swoją obecność. Pachnie na całą kuchnię. Parujemy. Włączam wentylator. Szum na dobre usypia dziecko. Dzięki Ci Panie za misia szumisia, który ratuje mnie nocą. Wentylator też fajny. Oczy lewitują. Otwierają się i zamykają na zmianę, aby za chwilę na dobre odpłynąć. Na ile? Kto wie?

 Kawka wypita. Może by teraz poczytać książkę? Jedną z czterech rozpoczętych…

W kuchni leży „Dziewczyna z fotografii” Anny Olszewskiej. Tak na przerwy między zamieszaniem, doprawieniem, odczekiwanym czasem. W jadalni, na kredensie „Zamek z piasku” Magdy Witkiewicz. Gdyby przypadkiem udało się przy poobiedniej drzemce na chwilę wyciągnąć na kanapie w telewizyjnym. Jeśli oczywiście poobiednie drzemki Bartka i Lusi się skumulują, lub w tym momencie Lidzi nie trzeba będzie pomóc w jakiejś pracy domowej, albo zwyczajnie w świecie ją wyprzytulać. Akurat teraz, kiedy maluchy śpią, a mama jest cała dla niej. 

Trzecia „W domowej niewoli” Sameem Ali jest w sypialni. Zaczęłam ją czytać, gdy leżałam w szpitalu na patologii. Pewnie już by była skończona, gdyby nie nagły poród, a potem to już wiadomo. Noworodek i dwójka starszych w domu. Leży. Otwieram ją czasem i dozuję. Chcę ją przeczytać. Książka ta należy do takich, że choćby się do niej wracało po pół roku, to i tak pamiętasz, co było wcześniej i nie musisz czytać ponownie tego, co było zanim włożyłaś zakładkę. Także Sam ze swoją historią wciąż czeka. I wreszcie czwarta nadpoczęta jak moje codzienne śniadanie. „Gorzka pomarańcza” Nadii Hamid. Pierwsza z trzech części, które zamówiłam. Czeka w pracowni. Jest lekiem na obolałe plecy. Kiedy siadam do kartek i ku wielkiej rozpaczy stwierdzam, że ogarnia mnie niemoc twórcza, a ból kręgosłupa lędźwiowego lub mgła pocovidowa opanowują mój umysł i ciało, wtedy kładę się na kanapie i sięgam po ten lek. Jak dobrze jest wyprostować się choć na chwilę! Błogostan do tego stopnia zaczyna mnie opanowywać, że po kilku przeczytanych stronach, powieki robią się zbyt ciężkie, aby udźwignąć więcej liter. Chwila dla mnie. Cisza. Sen…Hm, czy można to tak określić? Zostańmy przy chwili. 

Staram się je celebrować. Te dla siebie. Czy jestem złą matką? Egoistką? Może niektórzy pomyślą, że tak. Bo przecież rola matki malutkich dzieci nie polega na stukaniu w klawiaturę, blogowaniu dla własnego widzimisię, papierowej dłubaninie czy marzeniu o czytaniu książek i śledzeniu innowacyjnych ofert w edukacji. Tym bardziej nie polega na uciekaniu od dzieci, kiedy tylko nadarzy się okazja, zamykaniu się w swoim pokoju z kubkiem kawy i bezczynnym siedzeniu w milczeniu. Gapieniu się kilkanaście minut w tą kawę i za okno. Myśleniu o niczym. Upajaniu się …ciszą. A po tych samotnych minutach schodzisz z naładowanym akumulatorem z powrotem do swojej gwarnej czwórki i słyszysz ulgę w ich głosach „Mamo, jesteś! Gdzie byłaś tak długo?”. Jakby mnie nie było z nimi co najmniej pół dnia.

Tak. Rola matki to dawanie im poczucia bezpieczeństwa, że zawsze stoisz na straży, że jesteś we właściwym miejscu, w którym lubią Cię najbardziej oglądać. Tam jest tyle dobroci, ciepła i serca. I tyle pracy. Ale jest mama. Wpisana w ten obraz ich dziecięcego świata. To ona przy śniadaniu wstanie po raz nasty, zanim doje swoją kanapkę, a herbaty nigdy nie zdąży dopić… 

Bo po śniadaniu jednemu chce się siku i trzeba szybko szukać nocnik, a to pilot od telewizora gdzieś zaginął, a akurat lecą „Domisie ”i płacz, że bez „Domisi” siku nie będzie, a to drugie już się zaczyna kręcić i wiercić, bo pieluszka pełna i mama dawno nie nosiła na rączkach, a trzecie, choć już całkiem duże, (gdy ma wolne od zerówki lub akurat ogłosili kolejne obostrzenia) podsuwa ci pod nos dobble, niedoczytaną książkę lub nowy numer „Świerszczyka, bo też potrzebuje uwagi i zabawy i czasu…choć już całkiem duże. Rola matki. Zawsze dyspozycyjna, oddana, obecna. Przyjdzie, podejdzie, przyniesie, przeniesie, doniesie, zaniesie, odniesie, wyniesie, zniesie, niesie, esie, sie, e….

Niedziela. Dziewiąta. Siedzimy przy stole, jemy rosół. Niespodzianka się udała! Świeży rosół, tak rano? Parzący w wargi, pyszny i pożywny.

 Śniadanie jak kiedyś, z dzieciństwa, gdy jeszcze żyła mama. Tylko ona zawsze gniotła makaron, taki co było czuć pod zębami. Kiedyś wszystkie mamy gniotły, wałkowały i kroiły kluski…Mój mąż zamyśla się na chwilę. Zjada pełny talerz i bierze dolewkę, jak kiedyś, gdy jeszcze żyła mama.  Jak dobrze, że się ze mną ożenił te 15 lat temu.

Czy i ja kiedyś będę takim makaronowym wspomnieniem? Myślę, że tak. Kiedy dzieci podrosną, a ja zatęsknię za pobudką o piątej czterdzieści w niedzielę. Wtedy wstanę i nagniotę im domowego makaronu do wspomnień!

Błogosławionej niedzieli Wam życzę kochani! Diana

 

czwartek, 22 kwietnia 2021

"Mała Książka - Wielki Człowiek"

 Dziś Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Jako autorka 3 tomików poezji - świętuję! 

Na razie patrzę z nostalgią na powiększające się wciąż stosiki nowo zakupionych książek, poukładane w każdym możliwym miejscu w domu. Te na teraz, tamte na potem, a jeszcze inne na kiedyś...Na kiedy? Na czas, gdy jedyną okazją do czytania nie będzie 20 minutowa drzemka Lusi, czy moja jednodniowa bezsenność o piątej nad ranem. Bycie mamą nie oznacza całkowitego zrezygnowania z czytania, ale trochę je ogranicza. 😁Bo zamiast pachnącej nowością "Dziewczyny z fotografii" sięgasz poraz kolejny po Misię, albo Kubę i Bubę. Serię "Zaopiekuj się mną" znasz już na pamięć, a na myśl o czytaniu lidlowego komiksu robisz kwaśną minę... 

Moja Lidka jest prawdziwym molem książkowym, z czego jestem bardzo dumna! Gdybyście widzieli jej reakcję na nowo zakupione książki. Oczy wielkie jak 5 złotych, szeroko otwarta buzia i ten błysk w spojrzeniu. Pierwszą czynnością, jaką wykonuje po otrzymaniu księgarnianej przesyłki jest...wąchanie! Tak. Sama się zdziwiłam, jak otwiera książkę i zanim zacznie ją przeglądać, napawa się zapachem farby drukarskiej. Zupełnie tak samo jak ja!

- "Mamo, jak ta książka pięknie pachnie"!  - zwraca się do mnie moja latorośl.

- Czym? - pytam zaskoczona

- "Nowością! Sama zobacz."  - odpowiada mi wtedy, po czym podsuwa książkę pod mój nos tak, że strąca z niego okulary. 

Taka jest ta moja Pierworodna. Od kiedy pamiętam, książki były jej ulubionymi zabawkami. To one służyły za gryzaki i za przytulanki. 

W wieku dwóch lat potrafiła rozpoznać piankowe litery i przynieść te, o które prosiliśmy. Robiliśmy to w formie zabawy. C - jak cytrynka, Z - jak zegarek, B - jak babcia i tak dalej, a ona nam nosiła. Ludzie patrzący z boku niejednokrotnie komentowali to w taki sposób, że ją szkolę, bo jestem nauczycielką 😀😜, ale dla mnie to było naturalne, że skoro dziecko ciągnie do książek, to muszę to wykorzystać. Robiła to również moja mama i babcia, które bardzo dużo czasu poświęcały na czytanie jej ulubionych książeczek. Mam takie nagranie, na którym w wieku trzech lat recytuje na pamięć opowiastkę o listonoszu Felku, której nauczyła ją prababcia.

W późniejszym czasie nie było dla Lidki lepszego prezentu niż książka. Zaczęło się oczywiście od tych sztampowych, z baśniami, bajkami, wierszami. Inne prezenty po kilku zabawach szły w kąt i do dziś już o nich nie pamięta, a książki uwielbiała zawsze i często do nich wraca. 

W wieku pięciu lat za sprawą świetnej akcji "Mała książka, wielki człowiek", zapisałam Lidzię do miejskiej biblioteki. To było jej pierwsze poważne zetknięcie z tą instytucją. Ogromne ilości książek, równo poukładane na wielkich regałach zrobiły na niej duże wrażenie. Jeszcze więcej frajdy miała z możliwości wyboru. 

To ona decydowała, co chce wypożyczyć, albo prosiła panią bibliotekarkę o polecenie książek z konkretnej tematyki. Oczywiście zaczęło się od kotów, piesków, koników. Był też czas przypowieści biblijnych, potem legend czy współczesnych wersji baśni. Obecnie jesteśmy na etapie Grzegorza Kasdepke, którego moja córka uwielbia. Nie ma wieczoru, aby położyła się spać bez przeczytania jej choćby fragmentu jakiejś książki, a my choć czasem bardzo zmęczeni idziemy do jej pokoju na zmianę i czytamy, bo nie ma nic piękniejszego niż dziecko łaknące książek! 

Nawet się nie obejrzałam, kiedy moja mała córeczka zaczęła składać z sylab pierwsze słowa i zdania, a radości z patrzenia jak siedzi skupiona nad rozłożoną książką i ...czyta nie da się opisać słowami. Tej miłości już nic nie pokona, bo"Czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci". Dziś wiem, że warto było...zamiast wygodnie rozłożyć się na kanapie, siedziałam skulona na podłodze i przekładałam w kółko kolorowe kartki z laminowanej tektury. Zamiast włączyć kolejną powtórkę znanego serialu, powtarzałam te same brzechwowe wierszyki. Zamiast zamknąć drzwi i powiedzieć "dobranoc", kładę się obok i wprowadzam moją córkę do świata wyobraźni. A jej największym marzeniem jest móc wreszcie wypożyczać książki w szkolnej bibliotece. Już nie może doczekać się pierwszej klasy, bo wtedy będzie pasowana na czytelnika i będzie mogła wypożyczyć do domu to, co sama wybierze.

Do tego książkowego świata wkracza pomalutku też Bartuś, choć już widzę że jego interesują bardziej w książeczkach sprawy techniczne niż rymowane 😂, więc nic na siłę. Powoli, małymi kroczkami do celu.

"Czytanie to najlepsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła" - mawiała nasza noblistka Szymborska. Bawcie się więc w tą zabawę ze swoimi dziećmi i sami! Nie tylko od święta...

Pozdrawiam i życzę miłych wrażeń czytelniczych! Diana 

PS Zostaw komentarz pod postem i dołącz do obserwatorów mojego bloga.

środa, 21 kwietnia 2021

Zakładka do książki - tutorial

Wkrótce będziemy świętować Dzień Książki, więc dziś przychodzę do Was z mini kursikiem na zakładki do książek. 


Lubicie? Czy raczej wykorzystujecie do tego celu coś innego? U mnie są to często kawałki gazety, którą mam pod ręką, jakiejś kartki, wstążki, metki oderwanej od zakupionego swetra czy znaleziony w pośpiechu długopis. Nie toleruję natomiast zaginania rogów czy całych kartek ani wykorzystywania do tego celu skrzydełek okładki. Jeśli macie ochotę wykonać wspólnie ze mną i z Lidzią prostą zakładkę to zapraszam na tutek. Jeśli chcecie wygrać jedną z moich zakładek, to zachęcam do udziału w konkursie, o którym napiszę na końcu. Zaczynamy! Potrzebne materiały:

- sztywna tektura np. z bloku (panie mogą ją też znaleźć w nowym opakowaniu rajstop 😃)

- kolorowy papier (plus elementy ozdobne do wycinania)

- klej, nożyczki, linijka, ołówek, dziurkacz, wstążka, koralik

- napisy (mogą być słowa z gazet)

1. Z tektury wytnij pasek o wymiarach 17,5 cm x 4,5 cm

 

2. Pasek oklej z dwóch stron kolorowym papierem, a nadmiar odetnij.
 

3. Na górze zetnij równo boki prostokąta, a dziurkaczem zrób na środku dziurkę.


4. Przyklej z obu stron kolorowe elementy w ułożonej przez siebie kompozycji.



5. Dodaj napisy, pojedyncze słowa lub sentencje.

6. Przez dziurkę przewiąż wstążkę i przewlecz koralik.

 

Zakładka gotowa!

A tak z zadaniem poradziła sobie Lidka (ja jestem zachwycona jej interpretacją):


Jeśli kursik się Wam podobał i zdecydujecie się na wykonanie zakładki, to koniecznie dajcie mi znać tu w komentarzu lub przyślijcie fotkę na #diarspasje

Aby wziąć udział w moim konkursie i wygrać zakładkę od #diarspasje wystarczy, że w komentarzu napiszecie, czym Wy najczęściej zaznaczacie czytaną stronę w swoich książkach. Wybiorę jedną osobę, która mnie ujmie swoim pomysłem i nagrodzę zakładką. 

Pozdrawiamy z Lidką!



niedziela, 11 kwietnia 2021

Święto Czekolady

 Już jutro - 12 kwietnia przypada słodkie święto. Dzień Czekolady! My raczej aż tak bardzo nie będziemy tego celebrować 😄,wszak czekoladę jemy niemal codziennie. Moje dzieciaki po każdym posiłku domagają się czekoladki czy batonika, więc świętujemy kilka razy na dobę 😉

Poświętować jednak trochę wypada i z tej okazji u nas w domu zapachniało czekoladą za sprawą łakoci, które przygotowałyśmy z Lidzią jako inspirację na bloga KTM do postu, który możecie przeczytać tu http://klub-tworczych-mam.blogspot.com/2021/04/dzien-czekolady.html?m=1

Z okazji słodkiego święta mamy dziś dla Was dwie propozycje, pierwsza jest bardziej kaloryczna, a druga dla dbających o linię.

Wraz z Lidką upiekłyśmy wczoraj nasze niezawodne ciasto czekoladowe, które się zawsze udaje, a jego przygotowanie jest dziecinnie proste.

Jeśli macie ochotę na szybki i prosty, a zarazem przepyszny deser np. na niedzielę, albo na 12 kwietnia, to koniecznie upieczcie nasze Ciasto czekoladowe. Jest miękkie i wilgotne za sprawą dżemu i kawałków czekolady, które są w środku.

Do jego wykonania potrzebujecie:

2 szkl. mąki

1 szkl. mleka

3/4 szkl. cukru

1 jajko

5 łyżek oleju

3 łyżki kakao

100 g połamanej gorzkiej czekolady

1 płaską łyżeczkę sody i 1 płaską łyżeczkę proszku do pieczenia

4 łyżki dżemu z czarnej porzeczki lub śliwkowego

Wykonanie ciasta jest banalnie proste, gdyż wystarczy wszystkie składniki wrzucić do miski i bardzo dokładnie wymieszać. Nie odmawiajcie zatem przyjemności przygotowania ciasta swoim pociechom, a zobaczycie ile frajdy będą miały z procesu powstawania😍 

Ciasto należy przełożyć do wysmarowanej masłem i wysypanej mąką dowolnej foremki (u nas keksówka 25 cm) i piec ok. 60 min. do suchego patyczka w temp. 180 st.C.
 

Gotowe! Lidia była bardzo dumna ze swojego wypieku, a cała rodzinka miała smaczny podwieczorek ze szklaneczką mleka. Jeśli wypróbujecie przepis, to koniecznie pochwalcie się opinią w komentarzu!

Naszą drugą propozycją na Dzień Czekolady jest coś w wersji fit, dla osób, które ciągle są na diecie lub dbają o linię 😚. Przygotowałyśmy z Lidzią tutek na kartkę w formie czekolady, którą możecie samodzielnie wykonać i wręczyć komuś przy okazji. Zachęcamy do wspólnej pracy.

Do wykonania kartki potrzebujecie:

- białą bazę A5 z bloku technicznego

- karton A4 

- brązową farbę

- folię aluminiową

- Papier w dowolne wzory

- klej, nożyczki, taśmę dwustronną, tekturkę na 3D, linijkę, ewentualnie nożyk do papieru

1. Karton pomalujcie na brązowo i poczekajcie aż wyschnie

2. Bazę złóżcie na pół i naklejcie na nią część brązowego kartonu, a resztę odetnijcie.

3. Z pozostałej części brązowego kartonu wytnijcie długie 2 cm paski.

4. Każdy pasek potnijcie na równe prostokąty.

5. Prostokąty naklejcie na bazę na podkładkach 3D z tekturki.

6. Folią aluminiową owińcie połowę przodu, tyłu i lewej strony środka kartki. Folię zamocujcie na taśmie dwustronnej.

7. Od połowy folii naklejcie kolorowy papier, a wystającą folię pozaginajcie lub ponadrywajcie tak, aby sprawiała wrażenie otwartej czekolady. Papier też można lekko ponadrywać u góry.

8. Przyklejcie dowolny napis/ cytat/ dedykację...i kartka gotowa!

Jeśli spodobał się Wam nasz pomysł na słodką niespodziankę z okazji Dnia Czekolady, to koniecznie dajcie znać w komentarzu. Gdyby ktoś zechciał spróbować skorzystać z naszego tutorialu, to będzie mi bardzo miło. Koniecznie pokażcie mi swoje czekolady, a ja je umieszczę na diarspasje. Życzymy słodkiego dnia i wszystkiego czekoladowego! Diana z Lidką

 

Chcę Ci rzec coś, kochana...

Chcemy Ci rzec coś, kochana! Dzisiaj, jak co dzień rano, zerwałaś się do pracy. Wstajesz tak wcześnie, Mamo, o świcie, niby ...