diarsowe dni, diarspasje, diars

poniedziałek, 22 lutego 2021

Diars to Ja!

"Talent, to rzecz cudowna, ale nie posłuży temu, komu brak wytrwałości." Stephen King

Większość z Was wie, że moją wielką pasją jest scrapbooking, czyli inaczej kartkowanie. Uwielbiam zapach nowych papierów, ich niesamowite wzory i te projekty, które od samego patrzenia rodzą się w mojej głowie. Niestety nie zawsze mogę sobie bezkarnie pozwolić na tworzenie. Czasem uda mi się wymknąć po cichu do pracowni, a czasem muszę pytać rodzinę o zgodę 😃 Jest to mój sposób na to, aby złapać oddech i nie zwariować w codzienności. Diarspasje to mój nałóg! 


 

Być może niektórzy zastanawiają się, skąd nazwa Diars i co ona oznacza? Uchylam zatem rąbka tajemnicy. Otóż zwykły chochlik sprawił, że dawno, dawno temu, kiedy zakładałam skrzynkę mailową i potrzebowałam nicku, (a nazywałam się wówczas Stafińska) zamiast diast (Diana Stafińska), wpisałam diars 😃 i tak już zostało. Od stycznia jestem jedną z projektantek bloga Klubu Twórczych Mam klik i tam również tak się nazywam. Tak to się już utarło i zostało!



Na fb prowadzę stronę #diarspasje poświęconą mojemu hobby, na którą wszystkich zapraszam. Znajdziecie mnie tutaj klik 

Pokazuję tam swoje prace, ale głównie zdjęcia bez opisów.


 
Dziś postanowiłam, że i tutaj na blogu od czasu do czasu pojawią się jakieś scrapowe wpisy. Chciałabym pokazać Wam nie tylko to, co tworzę, ale też w jaki sposób powstają niektóre z moich prac. Być może ktoś zechce skorzystać z moich tutoriali i samodzielnie zrobi coś podobnego? W sumie to sama się jeszcze dużo muszę nauczyć, mam ogromne marzenia i masę pomysłów w głowie, które na razie leżą równo poukładane na jakiejś półeczce. W każdym bądź razie będę się dzielić tym, co już potrafię😉 Sama nie rozumiem ludzi, którzy nie chcą dzielić się swoimi talentami, wszelkie umiejętności skrywają przed światem, a potem zabierają ze sobą za niebieskie drzwi...Mam nadzieję, że te posty spotkają się z równie dużym zainteresowaniem, jak moje kulinarne powroty do przeszłości.
Swoje prace tworzę głównie z myślą o konkretnych wyzwaniach na blogach artystycznych, jak na przykład ta praca, która brała udział w wyzwaniu walentynkowym i zdobyła pierwsze miejsce 😃
 

Sporo rękodzieła wystawiam też na licytacje na rzecz bardzo ciężko chorych dzieci. Z takich akcji udało mi się uzbierać już naprawdę dużą sumę, którą licytujące osoby wpłacają na konta konkretnych fundacji. Lubię ten sposób pomagania. Mnie, oprócz poświęcenia własnego czasu tak naprawdę niewiele to kosztuje, a tym bezbronnym maleństwom dokłada kolejny grosz do skarbonki. 
Moje prace najczęściej licytowane są przez kompletnie obce mi osoby z całej Polski, ale zdarza się, że i znajomi włączają się do tych akcji, za co serdecznie im teraz dziękuję.
Niedawno Kamila wsparła leczenie chorego Oliwiera licytując takie oto ślubne podziękowania dla rodziców:
 
 
Ostatnio miałam okazję robić także czekoladownik, którego historia jest bardzo ciekawa, ale o tym napiszę niebawem. Czekoladownik został wylicytowany za ponad 100 złotych, co jest naprawdę pokaźną sumą.

W ubiegłym roku z okazji Dnia Matki wystawione przeze mnie kartki zostały wylicytowane za ponad 1000 złotych, a fakt ten potwierdził, że to co robię jest wartościowe!
 

Swoją pasją zarazić chcę też Lidkę i widzę, że podoba się jej ten sposób spędzania wspólnego czasu. Niedawno robiłyśmy zakładki do książek. Na pierwszy rzut oka ciężko odróżnić, która jest dziełem mojej córeczki.
 

 
"Dobrze jest znaleźć sobie hobby, które tak człowieka wciąga i sprawia, że z radością czeka na kolejny tydzień, zamiast ponuro liczyć dni"! C.Ahern
Jeśli macie ochotę śledzić moją kartkową twórczość - to zapraszam do świata Diarspasji na Diarsowe dni😉 Miłego poniedziałku! Diana

piątek, 19 lutego 2021

Fuszer, prażocha a może psiocha?

 Ciągle wracam do smaków dzieciństwa. Zamykam oczy i próbuję przypomnieć sobie największe frykasy tamtych (w sumie niełatwych) czasów. Na szczęście do niejadków nie należałam ani ja ani moja młodsza siostra Ania, więc mama czy babcia nie musiały tworzyć dla nas odrębnego menu. 

Przy okazji poszukiwań potraw bezmięsnych na piątkowe obiady przypomniałam sobie danie, które często w okresie Wielkiego Postu gościło na naszym stole kiedy byłam dzieckiem.

Chciałam Wam dziś zaproponować Placki Fuszerowe ze śmietaną, które my uwielbiałyśmy, a dziś zajadają się nimi moje dzieciaki. 



Fuszer, to potrawa już raczej zapomniana, a może niektórzy jej wcale nie znają? Przyrządzano ją bowiem głównie na terenach wschodnich, dlatego najbardziej rozpowszechniła się na Lubelszczyźnie.  Słyszałam też inne określenia tej prostej potrawy: fusier, prażocha, a nawet psiocha. 

W moim domu używaliśmy nazwy fuszer, jako określenie potrawy z gotowanych ziemniaków z dodatkiem mąki, okraszonych skwarkami ze słoniny lub boczku, podawanej ze szklanką zimnego mleka. 

Placki fuszerowe, robi się zatem z wcześniej przygotowanego fuszeru 😃(który polecam spróbować jako dawnego dania kuchni kresowej). Być może niektórzy robią coś podobnego używając nazwy kotlety ziemniaczane? Tak, czy siak, dla mnie to placki fuszerowe i już!

Przepis mojej babci na fuszer jest następujący: musicie ugotować kilogram ziemniaków, posolić je i podczas odcedzania zostawić na dnie ok. 1/4 szklanki wody. Następnie do ziemniaków dodajcie pół szklanki mąki pszennej i na chwilę przykryjcie pokrywką, aby mąkę zaparzyć.

 


 Potem dokładnie ubijcie ziemniaki tłuczkiem, aż będą od niego odchodzić. 

 


Fuszer gotowy! Teraz tylko skwarki, mleczko do szklanki i obiad jak ta lala 😂

Wcześniej wspomniane placki przygotowuję z fuszeru, gdy lekko ostygnie (jeśli masa wyda się wam za rzadka, to dosypcie trochę mąki). 

 


Formuję je i smażę na oleju na złoto tak ,aby skórka była chrupiąca. Placuszki jemy z kwaśną, posoloną śmietaną. Ot cała procedura. 


 

Mój mąż na te placki mówi "fuszerki", ale w ich przygotowanie wkładam całe serce 💓💓i o żadnej fuszerce tu nie ma mowy! Bo jak podaje Słownik Języka Polskiego lub Słownik Synonimów, fuszerka to: partactwo, niedbalstwo, miernota, dziadostwo, badziewie, czy też słabizna 😂😂😂A moje placki to majstersztyk i największy frykas! 

Mam nadzieję, że niedługo przygotujecie  to zapomniane danie? Zarówno Ci, którzy pierwszy raz o tym usłyszeli, jak i Ci, którzy kiedyś je jadali? Życzę smacznego! Diana

środa, 17 lutego 2021

Dzień Kota

 "W domu, w którym jest kot, nie potrzeba już dzieł sztuki"...W.Bates


 

Dziś 17 luty, Dzień Kota, więc jak takie kociary jak ja z Lidką mogłybyśmy pominąć to święto?

Odkąd pamiętam zawsze uwielbiałam koty, a potem nagle stałam się Pańcią małego brzydala, który miał być kocurem, a okazał się kotką. Mała, bo tak otrzymała ode mnie na imię, była moją towarzyszką przez 14 lat. Uwielbiała ssać moje ubrania 😍 i podkradać mi lody z patyka. Do najpiękniejszych nie należała, ale była wspaniałą towarzyszką codziennego życia. 

Lidka też jest po mnie kociarą i teraz wszystkie koty są jej! W swoim dotychczasowym życiu była już Pańcią dwa razy. Niestety każdy kot, który pojawiał się u nas w domu po jakimś czasie znikał w niewyjaśnionych okolicznościach. Pozostawiał łzy i żal aż do przybycia następnego futrzaka. Dlaczego piszę przybycia? Dlatego, że każdy kociak, którego mieliśmy był podrzutkiem. ..niechcianym, odepchniętym lub wyrzuconym, a u nas znajdował ciepłe schronienie i miłość bezgraniczną.

Pierwszy zamieszkał z nami Łapa...kiedy zaglądał w okno tarasu, Lidka miała 1,5 roku i od razu się w nim zakochała. To była jej pierwsza kocia miłość. 


 

Łapa był zadbany, nie bał się sprzętów domowych i kochał dzieci. Kiedy już było pewne, że nikomu nie uciekł, został z nami. Był prawdziwym towarzyszem pierwszych zabaw Lidzi. Członkiem rodziny. Niestety po niespełna dwóch latach przepadł jak kamień w wodę. Długo szukaliśmy go, ale na próżno. Nie odnalazł się, a znalezienie "takiego samego, z białą chusteczką pod szyjką i złotymi oczkami" graniczyło z cudem. 


 

Każdy kociak, którym chcieliśmy zastąpić Łapę, zawsze miał coś nie tak...po prostu nie był Łapą. Nie mieliśmy więc kota ponad rok, a może dłużej, a wspomnienia o przyjacielu nie gasły.  

Aż pewnego razu, przypadkiem natrafiłam na ogłoszenie lokalne , że na klatce schodowej pewnego bloku w Chełmie przesiaduje rudy kot i w związku ze zbliżającą się zimą szukają dla niego domu. To był impuls. Nie zastanawiałam się ani chwili i z transporterem w dłoni pojechałam. Nie przyglądając się zbytnio kotkowi, zabrałam go do naszego domku. Przez całą drogę kot jęczał żałośnie, a po przyjeździe do domu wszedł w tak ciasny zakamarek, że nie sposób było zobaczyć nawet czubka jego nosa. Lidka była wniebowzięta, że ma nowego kotka. Mnie dopadło zwątpienie, a euforia zaczęła ustępować miejsca przerażeniu. Kot w tym zakamarku przesiedział całe popołudnie, wieczór i noc. Nic nie dawało kicianie, proszenie ani pachnące smakołyki. Następnego dnia po śniadaniu Lidce udało się wywabić nowego lokatora z kryjówki. Opuściwszy swój azyl, pognał czym prędzej na klatkę schodową, usiadł na jednym ze schodków i nie ruszył się z miejsca. To przecież było jego miejsce w bloku. Schody.



 

 Lidka była nim tak zauroczona, że tego dnia za nic na świecie nie chciała iść do przedszkola i przesiedziała na schodach pół dnia. Ze względu na karmelowy kolor sierści, nazwała kotka Irys. 


 

Po niedługim czasie, zdobyliśmy zaufanie rudzielca. Kot okazał się być stary i charczący i nie były mu w głowie harce z dwójką maluchów, ale mimo to był najukochańszym "Irusiem" na świecie. Został. Niestety po kilku miesiącach też zaginął. Znów powtórzyła się historia. Płacz i tęsknota dziecka.

Postanowiłam, że kota już nie będziemy mieć! Nie chciałam kolejny raz się przyzwyczajać, patrzeć na szczęście Lidzi, a potem znowu przeżywać smutek rozstania i rozpacz dziecka. Kota miało u nas już prędko nie być...miało...ale życie się rządzi swoimi prawami i pewnego wakacyjnego dnia na naszym podwórku pojawił się On.

Młody pręgowany kocurek. Był bardzo głodny. Łasił się do dzieci i był skory do zabaw. Zapewnił im latem świetną rozrywkę i zajęcie. 


 

Wystarczyło, że przez kilka dni dostawał czułe pieszczoty i pyszne jedzonko od Lidki, aby została jego Panią. Otrzymał słodkie imię Cukierek, ale wołamy na niego Cukuś😁 Zamieszkał w naszym domu, ale nie jest typem kanapowca. Lubi chodzić swoimi ścieżkami i zwiedzać okolicę, a najbardziej uwielbia swojego najlepszego przyjaciela z sąsiedztwa 😉 Upodobali sobie obaj pudełko po zakupach i nie pozwalają go zutylizować 😁 


 Cukuś codziennie jest czule witany przez swoją właścicielkę, a po południu czeka przed drzwiami na jej powrót z przedszkola. Bawi się z dziećmi i uczy ich bardzo ważnej cechy - odpowiedzialności, bo przecież kotkiem trzeba się opiekować!
Na razie jest z nami...i jest mu u nas dobrze, a my mamy nadzieję, że ta historia zakończy się inaczej niż dwie poprzednie i będzie "żył z nami długo i szczęśliwie"....

 


A jakie są Wasze wspomnienia związane z kotkami? Świętujecie ze swoimi pupilami? Pochwalcie się fotkami w komentarzu. Pozdrawiamy! Diana i Lidka

piątek, 12 lutego 2021

Walentynki tuż, tuż...

 Wielkimi krokami zbliżają się do nas Walentynki. I choć zostało do nich jeszcze dwa dni, to już dziś możecie przygotować własnoręcznie robione upominki dla ukochanych. Lubicie to święto, obchodzicie, a może uważacie je za mocno skomercjalizowane?

U nas sprawa wygląda tak, że niby nie obchodzimy Walentynek, ale i tak zawsze robimy sobie jakieś małe niespodzianki. Ja co roku przygotowuję spersonalizowaną kartkę dla mojego Walentego oraz jakieś kulinarne smakołyki, bo wiadomo "Przez żołądek do serca". 😁Więc i w tym roku nie mogło być inaczej i upiekłam kruche ciasteczka walentynkowe z malinową nutą (przepis znajdziecie niżej).



Dla Was również przygotowałam kilka inspiracji na 14 lutego.

SŁOIKI WYZNAŃ

Wspólnie z Lidką wykonałyśmy słoiki serdeczności, w których umieściłyśmy wyznania i czekoladki. Jej słoiczek powędruje do pewnego młodzieńca, a mój otrzyma Piotruś. Ale ciii...bo to ściśle tajne. Jeśli też chcecie wykonać coś podobnego, to wystarczy ładnie ozdobić wybrany słoik, a na karteczkach wypisać wyznania lub miłe słowa. 




 Kartki trzeba pociąć, zwinąć w ruloniki, przewiązać kokardkami i włożyć do słoika. Można dorzucić kilka czekoladek, najlepiej w kolorach miłości! 








SŁOIKI NA SŁODKOŚCI

Drugim pomysłem, którym chcemy Was zainspirować są ręcznie malowane słoiki na słodkości. Do ich wykonania potrzebne będą: słoik, farba biała, różowa i czerwona, gąbka,ołówek lub kredka z płaską końcówką, wstążka lub sznurek.

Przy pomocy gąbki pomalujcie cały słoik na biało, zostawcie miejsce na okienko, np, w kształcie serca. Odstawcie do wyschnięcia.



Końcówkę ołówka moczcie w czerwonej farbie i odbijajcie kółeczka tak, aby obrysować kontur serduszka - okienka. 


 

Do słoika wrzućcie walentynkowe czekoladki i ciasteczka i przewiążcie go wstążką i/lub sznurkiem. Nasz prezentuje się tak! 



Drugi słoik możecie pomalować na biało, różowo, czerwono używając gąbki. My zrobiłyśmy taki: 




KARTKI WALENTYNKOWE

Kolejną inspiracją są kartki z wyznaniami. Ja jestem trochę staroświecka i kocham wysyłać kartki na różne okazje. Może dlatego, że sama je robię 😜 Na Walentynki królować musi oczywiście kolor czerwony! Moje tegoroczne kartki powstały, jako inspiracja wyzwania "Kot, cytat i Walentynki", które znajdziecie na blogu Klubu Twórczych Mam, a jeśli chcecie je obejrzeć, to link podsyłam tutaj http://klub-tworczych-mam.blogspot.com/2021/02/wyzwanie-cykliczne-kocie-walentynki.html i dlatego goszczą na nich sierściuchy 😉 

A tak prezentuje się moja osobista Walentynka dla mojego osobistego Energetyka!

Lidka oczywiście też robi swoje Walentynki dla nas 😍pisze na nich Mama lub Tata Love! W tym roku są to wdzięczne serduszka z buźkami w szaliczkach, które już dawno nam podarowała, bo nie mogła się doczekać.
 

KRUCHE CIASTECZKA MALINOWE

Ostatnim walentynkowym pomysłem są pyszne kruche ciasteczka, które rozpływają się w ustach i szybko znikają z talerza. Muszą być oczywiście w kształcie serduszek! Podaję przepis:

2 szklanki mąki

150 g margaryny z lodówki

1/4 szkl. cukru pudru

2 jajka 

1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia

2 czubate łyżki budyniu malinowego

szczypta soli

szczypta barwnika spożywczego czerwonego

Wszystkie składniki zagniatamy i ciasto trafia na godzinę do lodówki. Jeśli chcecie zrobić czerwone ciasteczka, takie jak u nas, to do 1/4 części ciasta trzeba dodać barwnik i wgnieść go w jasne ciasto.Po schłodzeniu można już improwizować z kształtami ciastek. Pieczemy w 180 st.C ok. 15 minut. Smacznego! 

Jeśli choć trochę Was zainspirowałam, to będę wniebowzięta! Dajcie znać w komentarzu tu lub na fb i zachęcam do obserwowania bloga (klik Obserwuj na samym dole strony - wersja na komputer). 

Udanych Walentynek! Diana



czwartek, 11 lutego 2021

Tłusty Czwartek w naszym domu

 "Powiedział Bartek, że dziś Tłusty Czwartek, 

a Bartkowa uwierzyła, smacznych pączków nasmażyła" !

To staropolskie przysłowie znają chyba wszyscy, a tradycji Tłustego Czwartku dotrzymują na pewno 😁 

Ja za smażenie pączków jak na razie się nie biorę i w najbliższej przyszłości nie zamierzam, a wszystko za sprawą mojej Mamy, która w tej dziedzinie jej mistrzynią. Jej pączki znają moi znajomi w całym powiecie, gdyż zawsze zrobi ich tyle, że spokojnie Kumów by obdzieliła. Przepisu na pączki nie ma...tak twierdzi. Robi je na tak zwane oko. Jedno jest tylko pewne, że do maminych pączków idzie co najmniej 30 żółtek, co niektórym wydaje się przesadą. W internetowych przepisach na pączki można znaleźć nawet takie z 1 jajkiem 😄, co z kolei mojej Mamie wydaje się dziwne i jest po prostu skąpstwem. Więc sekretem jej cudownych pączusiów jest dodatek ogromnej ilości żółtek i serca! Nadziewane są najczęściej wiśniami lub dżemem agrestowym, choć próbowała też róży, budyniu czy nutelli, to jednak drylowane latem wiśnie u nas zwyciężyły!

 

Od kiedy sięgam pamięcią w moim domu zawsze w Tłusty Czwartek Mama smażyła pączki. Potem stworzyła nam taką niepisaną tradycję, że zaczęła robić je również w Sylwestra. Niejednokrotnie podążaliśmy na sylwestrowe domówki z tacami pełnymi pączków. 

Nie chcąc wchodzić w paradę maminym pączkom i nie próbując nawet z nią konkurować, postanowiłam pączków nie smażyć! Chciałam jednak tradycję Tłustego Czwartku w naszym domu wprowadzić i opowiedzieć o niej Lidce. W związku z tym co roku, kilka dni przed tłustym czwartkiem smażyłyśmy wspólnie racuchy.

 

W tym roku postanowiłam nieco zaszaleć i wskoczyć na bardziej głęboki olej! Usmażyłyśmy więc pączusie kładzione łyżką, kształt których Piotrek porównał do "koronawirusów" 😄więc wszystko na czasie...


 


 

Smakowały wybornie i były świetnym podwieczorkiem!


Zrobiłyśmy sobie też tłustą niedzielę i nauczyłam Lidkę robić tzw. chrust, ale zamiast faworków wybrała róże karnawałowe, które sama przygotowała od A do Z ! Ja zajęłam się tylko smażeniem!

Bartuś był również zafascynowany tą pracą i świetnie bawił się roznosząc szczypty mąki po całym domu. Za rok na pewno zrobi własne róże!


 Wyrabianie ciasta to największa frajda!



A ubijanie wałkiem ciasta to dopiero zabawa! Ale też ważna czynność, bo bez tego nie będzie w cieście pęcherzyków.


 Różyczki Lidzi powstały z 3 kółeczek, ale można ich skleić nawet 5.


 


Po usmażeniu trzeba jeszcze tylko posypać cukrem pudrem i położyć marmoladkę lub wisienkę.

Gotowe róże Lidki prezentowały się tak i zajadaliśmy się nimi na niedzielny podwieczorek!

A jak u Was wygląda Tłusty Czwartek? Smażycie sami pączki i inne smakowite ciasteczka, czy kupujecie gotowe? O kaloriach chyba nie myślicie? W końcu raz w roku jest taki smakowity dzień 😋 Napiszcie parę słów w komentarzu tu lub na fb i zachęcam do obserwowania mojego bloga (kliknij OBSERWUJ na dole strony w wersji na komputer). 

Pozdrawiam i życzę prawdziwie tłustego i słodkiego czwartku! Diana

Chcę Ci rzec coś, kochana...

Chcemy Ci rzec coś, kochana! Dzisiaj, jak co dzień rano, zerwałaś się do pracy. Wstajesz tak wcześnie, Mamo, o świcie, niby ...