piątek, 30 lipca 2021

"Życie zaczyna się po 40..."

Przeżyłam! Pierwszy dzień z czwórką z przodu. Czy różnił się od innych? Tak. Ilością wiadomości na moim telefonie. Oczywiście z życzeniami i serdecznościami. Postanowiłam w tym roku, że odblokuję na fejsie datę urodzenia, a co! W końcu 40 obchodzi się raz w życiu i żal by było nie dostać tylu wspaniałych życzeń. Wczoraj nie mogłam zasnąć, w sumie nic konkretnego nie robiłam. Siedziałam do godziny zero i czekałam. Przyszła. I nic. Nie było wielkiego bum! Po prostu położyłam się spać jako czterdziestolatka. A rano...

Przed 7 przytruchtał do mnie Bartek z wykiem, że nie chce już spać. Ileż się naprosiłam, aby był cicho bo Łucja śpi. Na nic. Po chwili koncertowali już w duecie. Bartek, że nie idziemy na dół, a Lusia, że nikt do niej nie zagląda. Ledwo żywa zwlokłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Już miałam wkładać krótkie spodenki i wysłużony T-shirt, gdy puknęłam się w głowę, że to przecież taki wyjątkowy dzień i nie wypada chodzić w byle czym. Nie myśląc zbyt długo wyprasowałam sukienkę i zrobiłam delikatny makijaż. To nic, że zewsząd dobiegały mnie arie moich maluchów. Ja musiałam dziś wyglądać! Jeszcze tylko uśmiech i tak zrobiona zeszłam na śniadanie. Obiecałam sobie, że nikt i nic mnie dziś z równowagi nie wyprowadzi i nie popsuje mi tego dnia.

Na śniadanko dzieciaki zażyczyły sobie jajecznicę. Posłusznie spełniłam ich prośbę. Sobie zrobiłam tylko duży kubek kawki. Może to czas, aby pomyśleć o brzuchu i trochę o niego zadbać? Postanowiłam więc zacząć od zmiany nawyków żywieniowych. Dieta resztkowa będzie do tego stworzona. Sącząc kawkę, czekałam na niedojedzone śniadania dzieciaków, gdy rozległ się huk i kątem oka dojrzałam zawartość bartkowego talerza na podłodze. Bez słowa sprzątnęłam resztki jajecznicy z podłogi i usłużnie dorobiłam dziecku nową porcję. W międzyczasie nadmiar śniadania Łucji wylądował w centralnym punkcie mojej garderoby. No i sukienkę szlag trafił. Ten hafcik akurat nie był zbyt wyjściowy i niezbyt dobrze komponował się z całością. 

Po przedobiednim obchodzie okolicy odwiedziła nas babcia, abym ja mogła na spokojnie pojechać na duże zakupy do marketu, w którym honorują kartę dużej rodziny. Po prawie godzinnych zakupach z ulgą na sercu wreszcie dotarłam do taśmociągu. Gdy byłam tuż przy kasie coś zadrżało, coś piknęło, a w oczach ekspedientki dojrzałam przerażenie. Awaria systemu! "Ciemność, widzę ciemność" - wołały przerażone do nausznych słuchawek. "No to jestem w czarnej du..." - pomyślałam. Tyle straconego czasu. A znalazłam wszystko, czego potrzebowałam i zajęłam swoimi zakupami cały taśmociąg. Wszystko na marne! Po minucie pojawił się jakiś spec w spodniach na szelkach i z kluczem w dłoni i odblokował dwójkę. "No niech to kule biją!" , jakby powiedziała moja babunia. Ja stoję przy jedynce. Pani co chwilę zerka to na mnie, to na czarny ekran i delikatnie daje mi do zrozumienia, żebym pakowała z powrotem to, co przed chwilą wywaliłam z wysiłkiem na taśmę i zmieniła numerek, bo ona nie wie, "czy jej to się wczyta i czy jej to pójdzie". Chcąc nie chcąc pakuję z powrotem prowiant do wózka i gdy już mam włączać kierunkowskaz w prawo, pani z dwójki uprzejmie informuje, że jej się serwer zawiesił i płatność tylko gotówką! No mnie się gotówka nie bardzo trzyma, więc rzadko jest moim portfelowym gościem. Bankomatu oczywiście przy tym sklepie nie ma. Pytam więc pani z jedynki, czy mogę zostawić wózek z zakupami i jechać po gotówkę? Otrzymuję zgodę. Już mam przekraczać ruchome drzwi, gdy pani z jedynki woła na cały sklep: "Pani z DUŻYMI zakupami i kartą DUŻEJ rodziny już może płacić kartą w jedynce"!!! Odwracam się więc z gracją od drzwi wyjściowych i z podniesioną wysoko głową, w blasku fleszy sklepowych i podążających za mną oczu licznie nagromadzonych klientów, zmierzam do zostawionego wózka. To mój dzień! W centrum uwagi! Tak, tak! To dziś kończę 40 lat! 

Po powrocie do domu i rozpakowaniu tych nieszczęsnych zakupów trzeba zwolnić babcię. Zostaję więc koniem pociągowym. Przywiązuję grubą linkę jednym końcem do małego traktorka, na który już zdążył wgramolić się Bartuś, a drugi koniec zaciskam na rączce luśkowego wózka. I wio! Ruszamy! Kilka rundek po naszej ulicy wystarczyło, aby wzbudzić sensację i poczuć mięśnie łydek. Nawet przez chwilę pomyślałam, że to świetny sposób na ukształtowanie nóg...ale tylko przez chwilę.  Wyczerpana i zadyszana usypiam małą i zabieram się za przygotowanie urodzinowego obiadu dla rodziny. Skoro wczoraj upiekłam sobie torcik bezowy, a dzieciaki odśpiewały już gromkie "Sto lat!", to bez obiadu trochę lipa. Obiadek przebiegł w uroczystej atmosferze, były piękne kwiaty i życzenia...Po sutym posiłku zerkam kątem oka na wszechobecny bałagan i już mam łapać za odkurzacz i ściereczkę , gdy ktoś puka do drzwi....Pędzę otworzyć...No i przyszło OPAMIĘTANIE! Przecież to mój dzień, po co go psuć tym, co zawsze? Jutro nadrobimy, bo "Życie zaczyna się po czterdziestce!", a dziś jest teraz, nie po! 😂 

 Sto lat!

Pozdrawiam wszystkich, którzy jak ja oswajają nowe cyfry 😉 Diana